rozmowa: Magda Rozmarynowska
zdjęcia: Tamara Pieńko
Czasem ma ochotę na miniówkę. Z życia bierze to, co najlepsze. Realizuje się na kilku frontach,bierze udział w akcjach społecznych, spełnia się jako aktorka. Widzowie uwielbiają ją za niesamowity optymizm i podejście do życia. Zawsze piękna i młoda Grażyna Wolszczak.
W kolorowych magazynach wywiady, a przy nazwisku podany w nawiasie wiek – 57 lat. Jak się z tym czujesz?
Takie wytykanie wieku nie jest eleganckie, ale skoro niektóre gazety to praktykują, to cóż… Nie wpadam w panikę na myśl o tym, że ktoś dowie się ile mam lat. Nigdy tego nie ukrywałam.
A mogłabyś! Twój wygląd zdecydowanie przeczy metryce.
Wiem, wyglądam na przynajmniej dziesięć lat mniej. Mam szczęście, ale też mu pomagam. Zawsze dbałam o zdrowie i kondycję. Nigdy nie paliłam na poważnie, alkohol bardzo mi szkodzi, więc go nie używam. Od lat uważam na to, co jem, prowadzę aktywny tryb życia. Coraz częściej jednak wydaje mi się, że decydującą rolę odgrywa to, co mam w głowie, moje nastawienie do świata.
A starość? Wielu się przeciw niej buntuje.
I co im ten bunt daje? Są tylko bardziej sfrustrowani. Starość jest beznadziejna, ale ponieważ nie ma przed nią ucieczki, po prostu ją ignoruję. I żyję jakbym miała jeszcze sto lat przed sobą.
Kiedy przymierzam mini, zastanawiam się, czy to nie będzie obciach. Dlaczego fakt, że jestem po pięćdziestiątce, ma mnie skazywać na fioki na głowie i przykładną garosnkę? Jak stopom ciężko już na wysokich obcasach, zawsze można włożyć glany.
Ale wizyty w salonie urody sobie nie odmówisz?
Uwielbiam zabiegi pielęgnacyjne. Zwłaszcza na ciało. Większość ma działanie relaksujące. Kiedy ktoś się mną zajmuje, robi mi się lekko i sennie. A do tego co chwila pojawiają się nowości, rewelacyjne urządzenia, żal nie skorzystać… Jeśli miałabym ci coś polecić, to laseroterapię na twarz, efekty są spektakularne. Mniej efektywne są zabiegi na ciało. Oczywiście działają, ale na krócej.
Tak czy inaczej, potrzebna jest dieta?
Ja jestem na diecie „mało jeść”, tego się trzymam. Tylko raz schudłam w „Tańcu z gwiazdami”, miałam poniżej 60 kg, a teraz mam 64 i pilnuję, żeby nie było więcej.
Tańczysz jeszcze?
Nie, to była wspaniała przygoda, ale tylko przygoda.
Pięćdziesiątka była dla ciebie jakimś progiem do przekroczenia?
Nie większym niż czterdziestka. To wtedy zaczęłam dostawać najciekawsze role. I nadal dużo pracuję. Lubię czuć się „zarobiona”, praca mnie nakręca. Właśnie jestem po premierze „Miłości i polityki” w Teatrze Kamienica, gram gościnnie w kilku innych spektaklach, występuję też w dwóch serialach, „Na Wspólnej” i „Pierwsza miłość”. Propozycji filmowych na razie nie mam, bo mało jest ról dla pięćdziesiątek. Właśnie skończyłam oglądać amerykański serial HBO „Olive Kitteridge” z rewelacyjną Frances McDormand. Aż zazdrość bierze, fantastyczny scenariusz dający pole do popisu dojrzałej kobiecie. Ale pomysł podobno był jej, sama musiała wymyślić sobie tę rolę.
Zdarzało ci się nie mieć pracy?
Owszem, w moim zawodzie bywają takie chwile. Wtedy wymyślam sobie inne aktywności, urodziłam na przykład dziecko, innym razem zabrałam się za poradnik „Jak być zawsze piękną, młodą i bogatą”. I go wydałam. A ostatnio, chociaż tym razem akurat mam mnóstwo pracy, założyłam Fundację „Garnizon Sztuki”. Pierwszym przedsięwzięciem Fundacji jest współorganizowanie Koncertu Noworocznego „Sen o Warszawie” 20 stycznia 2015 roku w Filharmonii Narodowej. Rok temu odkryłam fenomenalnie grające orkiestry wojskowe. Do tej pory kojarzyłam je z marszami granymi na uroczystościach państwowych, tymczasem to muzycy wielkiej klasy, którzy grają także muzykę filmową, symfoniczną, popową, jazzową, a nawet rockową. Gwiazdami wieczoru będą Justyna Steczkowska ze swoimi największymi przebojami w nowych, zaskakujących aranżacjach i świetny chór gospel Sound’n’Grace.
Spontaniczny zryw?
To prawda, często idę za impulsem, daję się wciągnąć w jakieś ciekawe, bądź ważne społecznie działania. Na przykład ostatnio brałam udział w kampanii przeciwko przemocy wobec kobiet, a teraz jestem twarzą kampanii „Manifest 50. Chcemy całego życia”. To głos w sprawie ludzi dojrzałych, których nasza kultura eliminuje z publicznego obszaru. Jakby nagle stali się niewidzialni, nieobecni. Tematem tabu jest życie uczuciowe i erotyczne pięćdziesięciolatków, jakby prawo do niego mieli tylko młodzi. Kampania zwraca też uwagę na kwestię zagrożenia HIV. Apeluje do średniego pokolenia, by robiło sobie testy.
Sama robiłaś taki test?
Tak, kiedyś przy okazji jakiejś choroby, gdy miałam obniżoną odporność. I raz przy okazji badań ogólnych, na wszelki wypadek. Z Cezarym Harasimowiczem od lat tworzysz udaną, szczęśliwą parę. W środowisku aktorskim to rzadkość.
Masz jakąś receptę na udany związek?
Jesteśmy parą z kilkunastoletnim stażem. Przyjaźnimy się i jesteśmy wobec siebie lojalni. Nie musimy robić wszystkiego razem, wystarczy, że tylko część naszych aktywności się zazębia. On ma swoje sprawy, spotyka się ze swoimi znajomymi, wyjeżdża na narty. Ja też mam swoje życie. Za to, gdy się spotykamy, cieszymy się sobą, potrafimy być dla siebie naprawdę bliscy. Mamy o czym rozmawiać.
Miłość z czasem nabiera smaku?
Nie namówisz mnie na wyznania, że po pięćdziesiątce to dopiero zaczyna się cudowne życie. Nie, nie jest lepiej, jest inaczej. Po tylu latach miejsce wielkiej namiętności zajmuje czułość. Starzeję się, zmieniam się fizycznie, na szczęście on też. Wiem, że wciąż mu się podobam, dostaję od niego różne dowody uwielbienia. I wzajemnie, ja też, kiedy tylko mogę, okazuję mu swoje uczucia.
A jak jest z miłością do samej siebie, udało ci się już osiągnąć ten etap?
To chyba jest najtrudniejsze. Za nic nie chciałabym mieć znowu osiemnastu lat. Mój stopień niezadowolenia z życia i z siebie był wówczas monstrualny. Pisałam w pamiętniku: „Nie cierpię swojej gęby”. Nie nosiłam też bluzek z odsłoniętymi ramionami, wstydziłam się tego, że są kościste. Pierwszy raz spojrzałam na siebie życzliwszym okiem w liceum, kiedy kolega zrobił mi sesję zdjęciową. Potem w jakimś piśmie zobaczyłam modelkę z figurą podobną do mojej. Pomyślałam, że może nie jest tak źle.
Jesteś z tych, co biorą sprawy w swoje ręce?
Nie do końca. Raz w życiu usiłowałam zawalczyć o rolę i nic mi z tego nie wyszło. Pomyślałam potem, że będę przyjmować to, co mi los przyniesie. I że będę się z tego cieszyć, także z małych rzeczy. Ta postawa pozwala mi zaoszczędzić wiele nerwów i uniknąć frustracji.
Co to dla ciebie znaczy być aktywną?
Oczywiście jest aktywność fizyczna, uprawianie sportów, joga, narty, wszystko to, co pomaga dobrze czuć się z własnym ciałem. Równie ważna jest otwartość na zmiany, gotowość uczenia się czegoś nowego lub zmierzenie się niemożliwym. Kiedyś niemożliwe wydawało mi się wypełnianie PIT-u. Przerażona wpatrywałam się w te rubryczki, ale potem pomyślałam, że to musi być w zasięgu moich możliwości. I rzeczywiście, nauczyłam się i przez parę lat wypełniałam formularze całej rodzinie.
Czego chciałabyś się jeszcze nauczyć?
Jest wiele takich rzeczy. Aktywności sportowych, czy komputerowych. Żałuje, że nigdy nie spróbowałam się biznesie. W końcu to tez twórczość, budowanie czegoś nowego wymaga wyobraźni.
Kiedyś interesowałaś się modą, już przestałaś?
Nie, skądże! Nadal oglądam pokazy i uwielbiam śledzić nowości. Ale to nie przekłada się na moje własne stylizacje, bo nie cierpię chodzić po sklepach i nie bardzo wiem, co do czego pasuje. Kupowanie przez Internet też mi nie wychodzi, bo na obrazku coś wydaje się cudowne, a potem w realu rozczarowuje. Na szczęście mam sporo znajomych stylistów i projektantów, zawsze mogę liczyć na pomoc.
Twój syn Filip właśnie zdał egzamin magisterski na wydziale psychologii. Przyjaźnisz się też z jego znajomymi?
Nie, bez przesady. Filip już z nami nie mieszka, jest dorosły. Mam z nim normalny układ matka-syn. A z młodszymi ludźmi koleguję się, ale w pracy. Niedawno zadzwoniła do mnie dziennikarka, pisząca artykuł o Mateuszu Banasiuku (29-letni aktor z serialu „Pierwsza miłość”). Wcześniej poprosiła go o wskazanie kilku kolegów, którzy wypowiedzieliby się na jego temat. Była zdumiona, bo miedzy innymi Mateusz wskazał mnie. A mnie to w ogóle nie zdziwiło.
Ludzie sami tworzą sobie w głowie ograniczenia związane z wiekiem.
Tak i to one nas paraliżują. Kiedy przymierzam mini, zastanawiam się, czy to nie będzie obciach. Dlaczego fakt, że jestem po pięćdziesiątce, ma mnie skazywać na fioki na głowie i przykładną garsonkę? Jak stopom ciężko już na wysokich obcasach, zawsze można włożyć glany. Albo jeszcze bardziej ekstremalnie wystylizować się, jak robi to tancerka i choreografka, Krystyna Mazurówna. To jest dopiero zjawisko, całkowicie poza czasem.