Podziwiana aktorka, piękna kobieta, niezwykły człowiek – Maria Pakulnis. Prawdziwie i dojrzale opowiada o tym, jak zmieniło się jej życie, gdy przestała się go bać i …zdjęła maskę.
Magda Rozmarynowska, Aktywni plus: Ostatnio rozmawiałyśmy kilka lat temu. Mam wrażenie, że coś dobrego się wydarzyło w tym czasie w Pani życiu. Wygląda Pani tak promiennie, radośnie.
Maria Pakulnis, aktorka: Rzeczywiście, wiele się zmieniło. Po śmierci męża (Krzysztofa Zalewskiego, reżysera i aktora, przyp. red.) zamknęłam się w bólu i samotności. Żałoba była jak choroba, ale dobrzy ludzie, którzy zawsze byli przy mnie, bardzo mi pomogli. Zaczęłam interesować się rozwojem duchowym, ćwiczyć i medytować. To pozwoliło mi spojrzeć na wiele rzeczy z innej perspektywy i obudziłam się ze złego snu.
I co Pani zobaczyła?
– Że świat jest piękny. Teraz cieszy mnie każda najmniejsza rzecz, która się wydarza. Nic mnie tak nie raduje jak spotkania z ludźmi. Noszę je w sercu, zostaną tam na zawsze. Jeżeli już ktoś stanie na mojej drodze, to mam poczucie, że coś sobie wzajemnie dajemy. I to jest ważne, jeśli trwa tylko chwilę. Codziennie uczę się, że najmniejsza rzecz, jaka mi się przytrafia, jest bardzo ważna. I nie musi być wcale związana z jakąś nową rolą, czy zawodowym sukcesem. To może być coś niepozornego, co ma znaczenie tylko dla mnie.
Nic mnie tak nie raduje jak spotkania z ludźmi. Noszę je w sercu, zostaną tam na zawsze.
Wstaje Pani rano i mówi : ,,Witaj dniu” ?
– Mniej więcej. Mam swoje poranne rytuały, które bardzo lubię. Zwykle budzą mnie moje syberyjskie koty. Witamy się, daję im jeść, a potem gimnastyka, ćwiczenia oddechowe i krótka medytacja. To wszystko stawia mnie na nogi i dobrze nastraja. Jeśli jest ciepło na dworze, to mój następny rytuał polega na wyjściu z kawą do ogródka. Ogród jest malutki ale bardzo staram się o niego dbać. To jest takie moje zaczarowane miejsce, dobrze się w nim czuję, tam odpoczywam. Cieszę się , patrząc na drzewa, niektóre sama posadziłam: świerk kanadyjski, sosnę himalajską, dziką wiśnię. Chodzę od roślinki do roślinki, dotykam, patrzę, jak budzi się życie. Kocham ten moment. Posadziłam też całe połacie szafirków i hiacyntów.
Może ich niebieskość kojarzy się Pani z wodą?
– Niewykluczone, kocham wodę. Jestem dziewczyną z Mazur. Urodziłam się i wychowałam w Giżycku. Jak wszystkie dzieci spędzałam całe dnie nad jeziorem, były żaglówki, kąpiele. A gdy podrosłam – spacery wieczorne, pierwsze randki, księżyc odbijający się w spokojnej tafli. Pamiętam też smażenie świeżo złowionych ryb na palenisku z cegieł. Kiedyś nie wyjeżdżało się na wakacje, wakacje były na miejscu. A zimą jeździło się po jeziorze na łyżwach. Całe dzieciństwo i młodość spędziłam nad wodą.
Lubi Pani tam wracać?
– Bardzo lubię. Swojego czasu kupiłam małą działkę nad samym jeziorem. Marzyłam, żeby tam zbudować domek. Nie wiem, może marzenie się kiedyś spełni. Nie kuszą mnie żadne egzotyczne kraje. Jak jest pogoda, pakuję się i jadę do przyjaciółki nad jezioro. Prywatny pomost ukryty wśród trzcin, zatoczka. Rano człowieka budzą ptaki. Nie ma nic przyjemniejszego niż wstać wcześnie rano, wskoczyć do jeziora, popływać, osuszyć się, napić dobrej kawy. Zjeść małe śniadanko na tarasie a potem czytać książki i gazety na leżaku pod parasolem. Mogłabym tak od rana do nocy odpoczywać, nic mnie tak nie regeneruje, kocham wodę.
Zawsze czułam z nią bliski kontakt. Jestem też wodnym znakiem zodiaku, rakiem.
Z mężem jeździła Pani nad morze?
– Tak, całe życie jeździliśmy do Krynicy Morskiej, w każde wakacje. Pamiętam pierwsze wyjazdy całą grupą aktorską, byliśmy wtedy w Teatrze Współczesnym. Młodzi, z dala od tłumów wykopywaliśmy nasz potężny grajdół i było wspaniale. Wspólna zabawa, odpoczynek, piękne czasy. No, ale potem zaczęły pojawiać się dzieci, więc nasze drogi się trochę rozeszły, ale każdy z nas ma cudowne wspomnienia.
Woda symbolizuje energię kobiecą. To najpotężniejszy z żywiołów – zgasi ogień, utoruje sobie drogę przez skały, pokazuje też, że do wszystkiego można się dopasować. W wodzie jest siła, może dlatego tak przyciąga?
– Coś w tym jest. Zawsze czułam z nią bliski kontakt. Jestem też wodnym znakiem zodiaku, rakiem.
A jak z rutyną w życiu? Żadnej rutyny?
– Tak. Rutyna zabija w człowieku wrażliwość. Przecież tylko od nas zależy czy szanujemy naszą pracę, partnerów i samych siebie. Zwykle najpierw uczymy się miłości do innych, do zawodu, a często na końcu do siebie. Wiem coś o tym. Mnie jej brakowało całe życie. Teraz już mi się zdarza lubić siebie. Wreszcie zaakceptowałam to, co mi życie przynosi. Przeszłam bardzo długą drogę, żeby pewne rzeczy zrozumieć. Bo nic tak nie ogranicza, jak niewiara w siebie. Ona zamyka różne okna i furtki. Sprawia, że wszystko bierzemy do siebie i nieustająco siebie kontrolujemy. Nie ukrywam, że ja chorowałam na to od dziecka. W dzieciństwie człowiek jest bardzo bezbronny, zwłaszcza gdy nikt mu nie pomoże zbudować swojego poczucia wartości. Potem już chodzi o to by przestać rozmieniać się na drobne, nie próbować podobać się wszystkim, wiecznie zasługiwać na czyjeś względy, często własnym kosztem. I to szukanie potwierdzenia, czy dobrze coś zrobiłam. Strasznie trudno wyzwolić się z tego mechanizmu. Przestać być takim doskonałym, perfekcyjnym.
Nauczyć się dystansu, tego że każdy ma prawo do błędu, albo tego, żeby czegoś w życiu nie robić.
Cudownie, że do tego doszłam. Trochę żałuję, że tak późno. Na pewno po drodze straciłam, wiele rzeczy, wiele zdarzeń, które mogły być wspaniałe. A ja się ich bałam i robiłam zawsze krok do tyłu. Przez ten brak wiary w siebie nie umiałam żyć w otwarty sposób.
Teraz już mi się zdarza lubić siebie. Wreszcie zaakceptowałam to, co mi życie przynosi.
Krzywdziła Pani samą siebie?
– Krzywdziłam i to bardzo. To moje chowanie się, wycofywanie. Przybrałam jakąś maskę. Zbudowałam fasadę niedostępności, bo bałam się zranienia i odrzucenia. W pewnym sensie sama za to ponoszę winę, bo nie powiedziałam sobie wcześniej, że nie wolno tak żyć. Aż przyszedł moment, gdy myślałam, że zwariuję, że nie wytrzymam. Doszłam do ściany.
Co się wtedy stało?
– Sądziłam, że to już koniec, ale to nieprawda. Znalazłam inną drogę. Idę nią teraz krok po kroku. Zaczynam na wszystko inaczej patrzeć. Znika to, co mnie blokowało. Przez tyle lat byłam dla siebie niedobra, wręcz okrutna. Mówię o tym, żeby to co mi się przytrafiło, było nauką dla innych. Myślę, że takich ludzi jest bardzo dużo, samotnych, którzy zamykają się w czterech ścianach. Często piją, ale udają, że wszystko w porządku. Do nich wszystkich wołam: Ludzie tak nie wolno żyć!
Zdjęła Pani maskę i….
…. żyję. Jestem teraz na wszystko otwarta, mam otwarte serce, z tego powodu stałam się najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Nauczyłam się niczego nie żądać, nie oczekiwać nie domagać się. Mnie nic się nie należy. Wszystko co dostaję jest darem. Jak człowiek odważy się na zmianę, z życia samoistnie znikają różne niekorzystne sytuacje. Wcześniej towarzyszył mi straszny chaos. Czułam się jego więźniem. W wyobraźni często widziałam ponury korytarz i żelazne drzwi, które mnie od wszystkiego oddzielają. Ten obraz wracał w snach i w koszmarach, ale teraz mam poczucie, że te drzwi się otworzyły i weszło światło.
Ma Pani dobry kontakt z synem?
– Tak. To bardzo inteligentny, ciepły, wrażliwy młody człowiek, który dużo w życiu przeszedł. On i ja dostaliśmy po łbie od życia, było dużo nieszczęść i śmierć w rodzinie. Oboje się z tego dźwigamy. Bardzo się wspieramy i jestem pełna wiary, że będzie dobrze. Tragedie, choroby, odejścia najbliższych ludzi, to też należy do życia. Trzeba się z tym oswajać, zaakceptować. Nawet , jak wiadomo że komuś zostało już mało czasu, to niech ten czas będzie piękny i dobry, a nie przepełniony żalem i smutkiem. Mój mąż, mimo choroby, intensywnie pracował. Zawsze byli z nim przyjaciele, było wspólne siedzenie w ogrodzie, dyskusje. Przypomniał mi się fragment piosenki ,,Piwnicy pod Baranami” o tym, że ,,w życiu nic nie ma oprócz życia”. Zawsze to parafrazuję : ,, w życiu najważniejsze jest życie”. Nie kolejny samochód ani drogi ciuch, czy zabieg u chirurga plastycznego, bo mi się zmarszczka zrobiła. Ta dzisiejsza obsesja perfekcyjnego życia na pokaz … mnie to nie interesuje.