Nazywana hormonem przeżycia i strachu. Bez niej ludzkość wyginęłaby. Jej potoczna nazwa w języku angielski to 3F, czyli fright, fight, flight. Odkrywcami tego hormonu strachu byli Polacy: Napoleon Nikodem Cybulski – fizjolog, światowej sławy endokrynolog oraz jego uczeń Władysław Szymonowicz – histolog i embriolog. Odkryli adrenalinę w 1895 r., ale dopiero 16 lat później japoński chemik Jokichi Takamine wprowadził do słownictwa medycznego określenie „adrenalina”.
Uciekaj albo walcz
Adrenalina uaktywnia się w sytuacji zagrożenia. Wtedy nasz organizm dostaje sygnały do jej produkcji, co objawia się:
- poszerzeniem źrenic i lepszym widzeniem w ciemnościach
- szybszym biciem serca
- lepszym dotlenieniem organizmu
- większym ukrwieniem mięśni
- ignorowaniem mało znaczących bodźców zewnętrznych
- wstrzymaniem potrzeb fizjologicznych
- złagodzeniem dolegliwości bólowych.
Organizm ma jasny cel – przetrwać za wszelką cenę. Adrenalina jest jak sygnał ostrzegawczy. Pozwala na pełną mobilizację wszystkich sił. Dlatego ranny żołnierz może przebiec długi dystans, ratując współtowarzysza broni i nie odczuwając bólu.
Stres odbiera urodę
Adrenalina ma też ciemniejszą stronę medalu. Rozszerza naczynia krwionośne, które u kobiet są cieńsze i delikatniejsze niż u mężczyzn. Dlatego w stresujących sytuacjach na twarzy, szyi czy dekolcie kobiet można zauważyć czerwone plamy. Napinają się też mięśnie na czole, żuchwie oraz wokół ust, a to również nie dodaje uroku i niestety wpływa na powstawanie zmarszczek.
Dreszczyk emocji
Jak się okazuje w sportach ekstremalnych wyrzut adrenaliny jest jednorazowy, a po wykonaniu np. skoku (i oczywiście bezpiecznym wylądowaniu) ze spadochronem odczuwamy radość i szybko się relaksujemy. Dlatego organizm błyskawicznie odzyskuje równowagę, a adrenalina nie czyni szkód w organizmie. Po jej wyrzucie następuje euforia. Odmiennie jest, kiedy jednak żyjemy w permanentnym stresie, w ciągłym zagrożeniu (np. utraty pracy), wtedy adrenalina krąży cały czas i negatywnie wpływa na nasze zdrowie.