redakcja@aktywni-plus.pl
Michał Fajbusiewicz – dziennikarz, podróżnik i publicysta. Reżyser i realizator filmowy. Autor programu „Magazyn kryminalny 997”. Uwielbia podróżować i robić zdjęcia. Dla niektórych zaskoczeniem może być jego pokaźna kolekcja maszyn do pisania. Jeżeli nie spotkacie go na planie telewizyjnym, z pewnością znajduje się gdzieś pośród lasów tropikalnych i dzikiej przyrody.
Ile krajów na świecie już Pan odwiedził?
Jestem członkiem klubu dziennikarzy Globtroter, gdzie wszyscy liczą ile razy ktoś wyjeżdżał, natomiast uważam, że to nie są zawody. Liczby nie mają znaczenia, chociaż na ludziach robi wrażenie to, że byłem w ponad stu krajach na świecie. Dla tych, którzy mało podróżują, jest to duże zaskoczenie. Ci, którzy podróżują trochę więcej, patrzą z zazdrością.
Czy podróżuje Pan również po Polsce?
Nasz kraj znam bardzo dobrze. Od 15. do 20. roku życia razem z przyjacielem z liceum zjeździliśmy całą Polskę. Kiedyś było coś takiego jak autostop i podróżowałem zatrzymując pojazdy, najczęściej ciężarowe, bo osobowych wtedy było mało. Dla kierowców, którzy zbierali kupony od turystów takich jak ja, ufundowane były nagrody w postaci małego lub dużego fi ata. Dzięki temu chętnie zabierali pasażerów. Potem wzbogaciłem swoją wiedzę krajoznawczą dzięki programowi „Magazyn kryminalny 997”, wówczas przez 24 lata odwiedzałem mnóstwo miejscowości. Podróżowanie było moją pasją lokalną, żyłem w czasach, kiedy wyjazdy zagraniczne były mocno ograniczone. Trzeba było mieć paszport i pieniądze, nie było też takich możliwości jak teraz. Podczas pracy w telewizji mogłem połączyć pasję z uprawianiem zawodu. Realizowałem cykl w TVP2 „Z dwójką dookoła świata”, w którym przygotowywałem reportaże z Afryki i Azji.
Jak często obecnie Pan podróżuje?
Zdarza mi się wyjeżdżać kilka razy do roku, a czasem parę miesięcy nigdzie się nie ruszam. Teraz sam zajmuję się produkcją programu, więc mam dużo mniej czasu.
Jak długo trwają Pana wycieczki?
Zazwyczaj około trzech tygodni. Ze względu na sprawy zawodowe nie mogę sobie pozwolić na to, by wyjechać na przykład na pół roku do Afryki. Z kim Pan podróżuje? Towarzystwo podczas wyprawy jest dla mnie bardzo ważne. Lubię, kiedy wieczorem siadamy i wymieniamy się wrażeniami. Podziwiam ludzi, którzy wyjeżdżają sami. Podróżuję w 10-15 osobowej grupie. Jeśli wyprawa jest bliżej Polski, chętnych zazwyczaj jest więcej.
Gdzie Pan był ostatnio?
Niedawno cały miesiąc jeździłem campervanem po wschodniej części Ameryki Północnej, która jest rzadziej odwiedzana. Przejechałem ponad dwa tysiące kilometrów, od Nowego Jorku aż po Florydę. Jakie kraje Pan chętnie odwiedza? Bardzo lubię Afrykę. Choć nie ma tam zabytków, ale są niesamowici ludzie i przyroda. Żałuję, że nie urodziłem się 50 lat wcześniej. W naszych czasach tubylcy są gotowi na przyjazd białych ludzi z aparatem. Dotarła do nich cywilizacja i mają większą świadomość. Na co dzień ubierają się w T-shirty, a gdy przyjeżdżają turyści – malują się i przebierają.
Co podczas wypraw zaskoczyło Pana najbardziej?
Kiedy byłem w dorzeczu Amazonki, zachwycałem się i jednocześnie byłem zaskoczony faktem, że pieniądze nie miały tam żadnej wartości. Najważniejsze były haczyki na ryby, baterie do latarki, lusterka. Tam domy nie mają ścian, ludzie niczego nie potrzebują.
Dokąd się Pan teraz wybiera?
W maju jedziemy całą grupą do Iranu. Zastanawiam się też nad wyjazdem na Madagaskar w lipcu. Jestem osobą, która bardzo rzadko planuje podróże, zazwyczaj odbywa się to spontanicznie.
Z takimi wyprawami z pewnością wiążą się jakieś zabawne historie…
O tak, na przykład w Laosie mieliśmy zarezerwowany hotel ze śniadaniem, ale rano nie dostaliśmy nawet karafk i z wodą. W ramach rekompensaty właściciel wręczył nam… paczkę marihuany!
Czy którąś wyprawę wspomina Pan szczególnie?
Wycieczkę w okolice Amazonki, zorganizowaną dla mojej ekipy przez pewnego Amerykanina. Po tygodniu błagałem o przerwanie wyprawy i powrót do domu. Dostałem wtedy mocno w kość, cały czas padało, była bardzo duża wilgotność, spałem owinięty w gazę, żeby nie zostać pogryzionym i nic nie mogłem zobaczyć.
A czy jest takie miejsce, do którego by Pan nie pojechał?
Nie dam się namówić na kolejny wyjazd do Egiptu. Tam po dwóch dniach dostaję szału, ponieważ nie można swobodnie wyjść, wszędzie trzeba się poruszać z eskortą. Poza tym wolę bezpieczne podróże. No i raczej nie pojechałbym już do tej Amazonki, chyba, że przepłynąłbym statkiem wyposażonym w klimatyzację.
Co daje Panu podróżowanie?
Pozwala inaczej spojrzeć na świat. Można patrzeć i oceniać go w innych kategoriach. To, co dla nas ma znaczenie, dla kogoś innego jest całkiem bezwartościowe. Zwiedzanie i odkrywanie jest szalenie ważne, aby spojrzeć na życie z różnych perspektyw. Ta wiedza jest nam potrzebna, oprócz przyjemności smakowania tego, co jest w przyrodzie i architekturze, a szczególnie w ludziach.
Czy przywozi Pan pamiątki z podróży?
Kiedyś tak robiłem i zagracałem nimi cały dom – były to maski, fuzje, strzały. Ale gdy siedem lat temu zrobiliśmy z żoną remont
i uporządkowałem swoje zdobycze, to przestałem zwozić nowe z kolejnych wypraw.
Są takie miejsca na mapie, do których ma Pan słabość?
Tak, na przykład Krym, w ostatnich 10 latach byłem tam trzy razy i znam tam bardzo dużo miejscowości.
Pana pasją jest też fotografia. Co najczęściej pojawia się na Pana zdjęciach?
Najbardziej interesują mnie ludzie. Obecnie coraz trudniej jest to zrealizować, ponieważ w cywilizowanym świecie nikt nie pozwala się fotografować obcym osobom na ulicy. Poza tym jest to niegrzeczne i może przysporzyć problemów. Zdarzyło się, że zostałem za to aresztowany na kilka godzin, dopóki zdjęcia nie zostały skasowane. W Urugwaju sfotografowałem matkę z dzieckiem na rękach, z czego zrobiła się taka afera, że musiałem uciekać do hotelu. Szybko została wezwana policja i mnie znaleźli. Natomiast w Azji czy Afryce za zdjęcie trzeba zapłacić. Tam, gdzie pojawiali się turyści, tubylcy nauczyli się robić interesy. Zdarza się, że wchodząc do wioski należy uiścić opłatę u przywódcy i dopiero wtedy można robić zdjęcia. Najgorsze jest to, że mieszkańcy pozują przed obiektywem, co wygląda sztucznie.
Kolekcjonuje Pan maszyny do pisania. Ile ich Pan ma?
Ponad 600 sztuk.
Jak to się stało, że zaczął Pan je zbierać?
Jestem dziennikarzem z epoki pisania na maszynie. Dla mnie była ona narzędziem pracy. W redakcji miałem około trzech a w domu jedną. Każdy scenariusz pisałem właśnie na niej. Kiedyś brałem udział w aukcji, na której sprzedawano różne przedmioty. Wśród nich była malutka maszyna do pisania, którą bardzo chciałem mieć. Niestety zabrakło mi około 10 zł, aby przelicytować osobę, która ją kupiła. Po jakimś czasie w antykwariacie w Gdańsku znalazłem przepiękną maszynę. Od tego czasu zacząłem się nimi interesować i gromadzić. Żałuję tylko, że nie posiadam takich z czcionkami w obcych językach.
Mają specjalne miejsce u Pana w domu?
Zajmują całą piwnicę. Kiedyś w salonie wisiało 140 sztuk, a teraz w przedpokoju wisi około 50. Zbieram także maszyny do pisania – zabawki, na przykład takie dla lalki Barbie.
Pana pasje – podróże i fotografia – są odskocznią od tematyki, którą zajmował się Pan w programie?
Oczywiście, że tak. Nawet kiedyś przez 5 lat tworzyłem w telewizji program o modzie. Nazywał się „Nasza szafa”. Prezentowałem tam najnowsze trendy, projektantów. To był dla mnie zupełnie inny świat: pięknych dziewczyn, wysmakowanych rzeczy. Wiele lat byłem też jurorem na targach mody w Poznaniu. Szukałem po prostu takich miejsc, które pozwolą mi złapać oddech.
Czym Pan się zajmuje obecnie?
Mam swój program „997 Fajbusiewicz na tropie” w stacji TV Polsat Play. Piszę też teksty do „Angory”.
Praca w takim programie jest Pana pasją? Zajmował się Pan tym przez większość życia.
Nie, ja nie znoszę tego tematu. Nie czytam kryminałów, mam tego za dużo na co dzień. Jak mam napisać scenariusz odcinka, to zabieram się za to dwa dni.
Czy są takie historie, które Pan wspomina?
Nie, zamykam drzwi i kończę temat. Kiedyś rzeczywiście było tak, że wracałem myślami do różnych spraw.
A jak Pan spędza niedzielne popołudnie?
Najczęściej oglądam mecz, chyba, że wyjeżdżam na wieś, wtedy zajmuję się podziwianiem przyrody.
Jeśli nie mieszkałby Pan w Polsce, jakie miejsce by Pan wybrał?
Gdybym miał wybierać w Europie, to pewnie byłoby to nad jeziorem Como we Włoszech.