Żyj bardziej! Portal dla ludzi dojrzałych

Lidia Popiel: Im jestem starsza, tym częściej umiem coś odpuścić

O ważnych momentach w życiu opowiada Lidia Popiel, fotografka, była modelka i redaktor naczelna, wykładowca

Profesjonalna w każdym calu, doskonale zorganizowana zarówno w życiu zawodowym jak i prywatnym. Uwielbia współpracować z ludźmi, ukazując ich osobowość na zdjęciach.

Edyta Ciepieńka, Aktywni Plus: Co jest dla Pani najważniejsze w życiu?
Lidia Popiel, fotografka: Najcenniejsze życiowe sprawy w opowiadaniu, niestety, brzmią banalnie. Jednak trzeba przyznać, że w życiu najważniejsze jest życie. Jakie sobie urządzimy, takie będziemy mieli. Dbanie o siebie i innych, uwaga na otoczenie, poświęcanie się pięknym i dobrym sprawom, bycie szczerym, szczególnie wobec siebie, to priorytety.

W życiu najważniejsze jest życie. Jakie sobie urządzimy, takie będziemy mieli.

Czy był taki moment w Pani życiu, który był przełomowy? Krok milowy, bez którego inne rzeczy by się nie zdarzyły?Myślę, że nie był to jeden moment, a wiele takich chwil, kiedy inni ludzie dawali mi do zrozumienia, że jestem coś warta. Wzmacniali moje poczucie wartości. Dzięki temu miałam siłę i energię robić inne, trudniejsze i ciekawsze rzeczy. Będąc modelką odkryłam, że w tej pracy dostaje się oklaski właściwie za nic, tylko za dar natury. Jednak akceptacja bardzo motywuje do pracy nad innymi przedsięwzięciami. W połączeniu z poważnym podejściem, można wiele zdziałać.

Jak to się stało, że została Pani modelką?
Jeden ze znajomych fotografów zaproponował mi pracę modelki. Dzięki temu znalazłam się przed obiektywem i na wybiegu, wyjechałam też na chwilę do Paryża i tam wiele nauczyłam się na temat jakości tkanin i szycia ubrań. Wykorzystałam to po powrocie do Polski. Nawiązałam współpracę z galerią Grażyny Hasse, gdzie dołączyłam do grona młodych twórców.

Co tam Pani robiła?
Projektowałam ubrania. W tamtych czasach uczestniczyłam również w sesjach zdjęciowych, stylizowałam gwiazdy i modelki, robiłam make up, organizowałam pokazy.

Kiedy wciągnęła Panią fotografia?
Podczas jednej z takich sesji pożyczyłam aparat od fotografa i zaczęłam robić zdjęcia. Z tego pierwszego filmu jedno z moich zdjęć zostało wybrane na plakat firmy kosmetycznej. W taki sposób w jeden dzień stałam się fotografem i natychmiast musiałam nauczyć się fotografowania.

Pierwszą osobą, którą Pani sfotografowała, była Bogna Sworowska?
Tak i to ona była na tym plakacie. Leżała na krawędzi basenu. Niestety nie mam tego zdjęcia.

A potem fotografowała Pani już ówczesne gwiazdy.
Najpierw robiłam zdjęcia moim cudownym koleżankom, czyli Małgosi Niemen, Ewie Wajnert, Marlenie Bielińskiej, która teraz jest znakomitym fotografem i Bognie Sworowskiej, czyli wtedy najlepszym modelkom. W 1985 r. zrobiłam kilka okładek do pisma „Scena” m.in. z Elżbietą Zającówną, Darią Trafankowską, a do wywiadu w miesięczniku „Moda” robiłam zdjęcia Krystynie Jandzie, która sama umalowała się, usiadła w szlafroku na schodach z filiżanką i cierpliwie mi pozowała. Dzięki takim osobom, profesjonalistom, wiele się nauczyłam. Wiedziały doskonale jak się ustawić, w co ubrać, „czuły” światło i przestrzeń. To mi bardzo ułatwiało pracę. Poza tym profesjonaliści mają to do siebie, że nie marudzą, nie mają fochów, współpracują, dlatego praca z nimi jest inspirująca i przyjemna.

Profesjonaliści mają to do siebie, że nie marudzą, nie mają fochów, współpracują.

Jakie zdjęcia lubi Pani robić najbardziej?
Portrety. Uwielbiam pracę z ludźmi i wolę właśnie im poświęcać większość czasu. Fascynuje mnie tajemnica, którą każdy z nas w sobie nosi. Staram się zaznaczyć to na zdjęciach, chociaż nie chcę jej „wyrywać”. Osobowość człowieka, jego piękno, zawsze mnie intryguje. Za każdym razem, gdy robię zdjęcia, pilnuję się, aby nie popadać w rutynę, aby nie robić ich mechanicznie. Przy każdej sesji mam wrażenie czegoś nowego.

I tego uczy Pani swoich studentów w Warszawskiej Szkole Filmowej?
Staram się wspierać studentów w ich zmaganiach. Spotkania różnych pokoleń są inspirujące, a ja podpowiadam im drogę działania. Czasami jest się zbyt blisko swojej pracy, za bardzo zaangażowanym w projekt i trudno ocenić, w którym miejscu się znajduje. Często wspólnie wymyślamy temat wystawy czy cykle, akcje i możliwości.

A gdyby była Pani studentką, to lubiłaby Pani siebie jako wykładowcę?
Tak, raczej tak. Na początku mojej pracy jako wykładowca chciałam stworzyć dystans, ale szybko doszłam do wniosku, że to nie ma sensu. Znacznie lepsze efekty daje wzmacnianie wiary w siebie moich studentów, niż wytykanie im błędów. Dużo radości dają mi ich sukcesy. Są trochę moimi.

Znacznie lepsze efekty daje wzmacnianie wiary w siebie moich studentów, niż wytykanie im błędów.

Kilka lat temu została Pani umieszczona w rankingu 50 Najbardziej Wpływowych Kobiet w Polsce. Czy czuje się Pani wpływową osobą?
Może odrobinę. Ktoś kiedyś wytłumaczył mi, że poprzez mój własny punkt widzenia przy portretowaniu osób, tego w jaki sposób przekazuję obraz światu, w pewien sposób mam wpływ na jej wizerunek, jak jest postrzegana. To duża odpowiedzialność. Staram się zasługiwać na to miano, oprócz fotografowania często wspieram charytatywne przedsięwzięcia, współpracowałam przy tworzeniu Partii Kobiet, promuję młodych artystów. Bardzo sobie cenię dołączenie do niezwykle szacownej grupy „wpływowych”.

Czy kiedyś myślała Pani o tym, aby poprawić swoją urodę, na przykład zdecydować się na jakiś zabieg medycyny estetycznej?
Nie powiem, żebym była jakoś szczególnie pewna siebie i uznawała wszystko za doskonałe. Wiele można poprawić, dążąc do doskonałości. Tutaj możemy sobie zadać pytanie, czym jest piękno. Jestem po stronie naturalności i dbałości o nią. Dlatego wolę zdrowo się odżywiać, dużo ruszać, ufarbować włosy, pomalować paznokcie, iść na pielęgnacyjno-relaksujący zabieg do kosmetyczki i nie wystawiać siebie na ból walki o zniknięcie kilku zmarszczek.

Wiele można poprawić, dążąc do doskonałości. Tutaj możemy sobie zadać pytanie, czym jest piękno. Jestem po stronie naturalności i dbałości o nią.

Czy nie ma Pani wrażenia, że nadmiernie poprawiając sobie urodę, co coraz częściej jest widoczne u naszych celebrytów, stajemy się do siebie podobni, tracimy indywidualizm?
Jeden kanon piękna, do którego wiele kobiet dąży, powiększając sobie usta, unosząc policzki, wygładzając czoła, upodobnia wygląd. Ja jednak mam cichą nadzieję, że tak do końca do tego nie dojdzie, bo wtedy nie miałabym kogo fotografować (śmiech). Dla mnie zmarszczki, których generalnie wolałbym nie mieć, są atutem w pewnych sytuacjach, stawiają mnie w zupełnie innej pozycji, świadczą o moim doświadczeniu i wiedzy, dorosłości i powadze.

Dla mnie zmarszczki, których generalnie wolałbym nie mieć, są atutem w pewnych sytuacjach, stawiają mnie w zupełnie innej pozycji, świadczą o moim doświadczeniu i wiedzy, dorosłości i powadze.

Czy przemijanie składnia Panią do refleksji, że mogłam zrobić coś inaczej, czy raczej do pogodzenia się z tym, co miało miejsce, zaakceptowaniem, że tak miało być?
Nie ma nic piękniejszego niż młodość, ale dojrzałość też jest fantastyczna. Przyglądam się swoim przeżyciom i jednak mimo wszystko trudno tak do końca zaakceptować fakt bezpowrotnego przemijania, wiele w przeszłości mogło być lepiej zrobione. Nie jest to żal, ale trudno to nazwać pogodzeniem się. Czasami jakaś sprawa ląduje na ostrzu noża, zastanawiam się wtedy, czy to kwestia życia czy śmierci i im jestem starsza, tym częściej umiem coś odpuścić.

Jednak odpuszczanie nie jest łatwe, trzeba do niego podchodzić z dużą świadomością siebie.
Tak, nie jest łatwe, ale mimo wszystko jest relaksujące, uwalniające jakąś energię, napięcie. Bo w życiu nie ma sytuacji czarno-białych. Najbardziej perfekcyjna fotografia jest zbudowana odcieniami szarości. A im jesteśmy starsi, tym więcej odcieni zauważamy.

Czasami jakaś sprawa ląduje na ostrzu noża, zastanawiam się wtedy, czy to kwestia życia czy śmierci i im jestem starsza, tym częściej umiem coś odpuścić.

Jest Pani żoną Bogusława Lindy. Jak to jest żyć z takim aktorem? W domu jest inna sytuacja, nie ma sceny, widowni, nie mieszkam z gwiazdą tylko z mężem. Myślę, że trudniej by było, gdyby mój mąż wychodził do pracy o 8.00 rano i wracał o 20.00. Jesteśmy ze sobą od 1991 roku, w naszym domu mieszkamy już 20 lat, wcześniej wynajmowaliśmy mieszkania. Zostawiliśmy sobie duże pole swobody, wolności i to jest chyba nasz sposób na dobre relacje.

Zostaw odpowiedź

Twoj adres e-mail nie bedzie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Ta strona wykorzystuje pliki cookie i zewnętrzne skrypty, aby zwiększyć wygodę korzystania z niej. Kontynuując korzystanie z serwisu, wyrażasz na to zgodę. Akceptuję Czytaj więcej